środa, 29 sierpnia 2012

001 - Massive Attack

-Proszę, przestań!- mój krzyk mieszał się ze łzami, które spływały po moich policzkach. Przyciskałam do siebie płaczącego Paco i obserwowałam, jak matka w ciszy pakuje do walizek nasze rzeczy, a obok niej stoi Mark z wyrazem triumfu wypisanym na twarzy.
Czułam, jak małe rączki Paco obejmują mnie coraz ciaśniej, a jego ciało zaczyna drżeć. Paco był moim przyrodnim bratem, mam urodziła go prawie siedem lat temu, kiedy wyszła za mąż za Santiago Ramosa. Niestety, rozwiedli się po dwóch latach, a jakiś czas temu mama znów wyszła za mąż. Tym razem wybrankiem jej serca był Kanadyjczyk, Mark Schmid. Nienawidziłam go z całego serca, zresztą ze wzajemnością. Przez niego matka zupełnie się zmieniła, nie jestem w stanie określić czy na dobre. Wcześniej była dumną, ceniącą się kobietą. Teraz natomiast stała się potulną kurą domową, która usługiwała mu na każdym kroku. Stała się również inna w stosunku do mnie. Kiedy byłam młodsza zawsze powtarzała mi, że nic nie zmieni tego jak bardzo mnie kocha. Teraz natomiast w swoim zachowaniu upodabniała się do swojego trzeciego męża. Była dla mnie oschła, nieprzyjemna, bezuczuciowa. Jedyne czym się przejmowała był jej ukochany mąż i dziecko, które miała urodzić za dwa miesiące.
-Mamusiu, proszę cię- szepnęłam, a ona spojrzała na mnie swoim lodowatym wzrokiem- Dlaczego nas już nie chcesz? Jesteśmy Twoimi dziećmi.
-Posłuchaj mnie- zaczęła dziwnym tonem głosu- Teraz wiele się zmieniło. Będę miała nową rodzinę, a wy jesteście tylko błędami przeszłości.
Natychmiast zdjęłam ze swoich kolan Paco i poderwałam się na równe nogi. Byłam niemalże pewna, że mój wyraz oczu wyraża dokładnie to co czułam w tamtej chwili: Wściekłość. Żal. Niedowierzanie. Wyrwałam matce z rąk jedną z moich ukochanych sukienek i resztę zaczęłam wyciągać sama. „Jesteście tylko błędami przeszłości…” Tylko to jedno zdanie kołatało głośno w mojej głowie nie dając mi ani chwili spokoju. Czułam na sobie świdrujące spojrzenie Marka, ale nie dałam się złamać. Nie był w stanie zrobić nic bardziej raniącego niż to, co powiedziała matka.
-Nienawidzę Cię- warknęłam jej na odchodnym prosto w twarz.
Ciągnęłam za sobą walizkę, drugą ręką natomiast trzymałam Paco. Wiedziałam dokąd chcę się udać. Wiedziałam, że na całym świecie jest tylko jedna osoba, która może mi pomóc.
*
Paco spał, mocno we mnie wtulony, a ja opierałam głowę na dłoni i smętnie wyglądałam przez okno. Dopiero po wejściu na pokład samolotu pozwoliłam sobie na słabość. Niekontrolowane łzy wypływały z moich oczu jak szalone, a ja nie miałam siły, by je powstrzymywać. Nigdy wcześniej nie zostałam zraniona tak bardzo jak dzisiaj. Usłyszeć od matki, że jest się tylko błędem, który popełniła w życiu? Tego nie da się zapomnieć, zrozumieć czy wybaczyć.
„- Chciałbym dwa bilety do Barcelony. Jak najszybciej- poinstruowała kobietę na lotnisku w Toronto.
- Przykro mi, ale najbliższy wolny lot będzie dopiero za dwa dni- odrzekła beznamiętnie kobieta.
Zniecierpliwiona spojrzała na braciszka, który wolną rączką przecierał oczy ze zmęczenia.
- Proszę sprawdzić jeszcze raz, na pewno coś się znajdzie. Płacę ekstra- spojrzała znacząco na kasjerkę.
Blondynka rozejrzała się wokół chcąc sprawdzić, czy nikt na nią nie patrzy, po czym uśmiechnęła się zachęcająco do dziewczyny.
- Proszę. Dwa bilety pierwszą klasą, odlot za pół godziny- uśmiechnęła się ciepło.
Dziewczyna westchnęła przeciągle, ale z uśmiechem wyjęła z torebki kartę płatniczą matki. Doskonale znała pin, więc nie miała problemu z wybraniem sporej ilości gotówki.
- Dziękuję bardzo. Życzę miłego dnia- prowadząc za sobą chłopca pomachała kobiecie, sporą sumę schowała z powrotem do torebki, a kartę wyrzuciła do kosza…”
Uśmiechnęłam się przez łzy na samo wspomnienie przekupnej blondynki z okna kasy na lotnisku.Wiedziałam, że powrót do Barcelony i odnalezienie ojca to jedyny sposób, by przeżyć. Wiedziałam, że on też ma swoje życie, że to matka zostawiła jego, a nie na odwrót. Jednak on nie walczył o mnie, poddał się wtedy po raz kolejny. Mimo wszystko liczyłam na szczęście i chociaż nikły uśmiech na jego twarzy, kiedy mnie zobaczy. Zmęczenie dawało mi się we znaki, ale nie mogłam usnąć, byłam zbyt mocno przytłoczona wszystkimi wspomnieniami z ostatnich chwil spędzonych z matką. Przysięgłam sobie, że już nigdy do niej nie wrócę.
*
Po przesiadce w Londynie w końcu udało nam się dotrzeć na barcelońskie lotnisko. Tutaj, podobnie jak w Kanadzie, była zima, ale temperatura zamiast spadać poniżej minus piętnastu stopni wynosiła dziesięć stopni powyżej zera. Po wyjściu przed lotnisko wciągnęłam powietrze głęboko do płuc i uśmiechnęłam się. Minęło już dziewięć lat, odkąd byłam tu ostatnio, ale wciąż czułam ten samsentyment i ciepło w sercu na widok tego miejsca. Przywoływało we mnie najwspanialsze wspomnienia z dzieciństwa. Wspomnienia, w których miałam tatę…
Jedna z taksówek właśnie podjechała, a uprzejmy kierowca pomógł mi z bagażami.
-Pod hotel „Teardrop” poproszę- poinstruowałam kierowcę. Ten uśmiechnął się i ruszył we wskazane przeze mnie miejsce.
-Co będziemy teraz robić, Sophi?- zapytał Paco, uśmiechając się do mnie uroczo.
-Teraz musimy jechać do hotelu i wyspać się porządnie- odpowiedziałam, głaszcząc go po główce.
-Ale mama nas teraz nie chce… Gdzie będziemy mieszkać?- wyszeptał cichutko, a ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
Zapatrzyłam się przez okno na ulice Barcelony. Były dla mnie tak znajome, a zarazem tak obce. Wiele osób pędziło do pracy czy szkoły, niektórzy czekali na spotkanie. Uliczny grajek śpiewał balladę, zbierając pieniądze do futerału.
-Pamiętasz jak opowiadałam Ci o moim tacie?- zapytałam, a kiedy przytaknął, kontynuowałam- Musimy go odnaleźć, Paco. On na pewno nam pomoże- zapewniłam go, uśmiechając się pocieszająco.
-Ale Sophi… To jest Twój tata. Mój odszedł dawno temu…- zaczął niepewnie.
-To prawda? Ale o co chodzi, Słoneczko?- dopytywałam się, nie bardzo rozumiejąc.
-Może on Ci pomoże… Ale to nie jest mój tata, on mnie nie zechce- wydusił z siebie po czym opuścił główkę.
Uprzejmy kierowca znów pomógł mi z naszymi bagażami, a kiedy odjechał, ukucnęłam przed Paco i zmusiłam go, by na mnie spojrzał.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie, Robaczku- zaczęłam- Jeśli mój tata pomoże, to zarówno mi, jak i Tobie. Nigdy Cię nie zostawię, obiecuję- zapewniłam go poczym mocno do siebie przytuliłam.
*
-Przestań- warknął mężczyzna, wchodząc do pokoju.
Kobieta natychmiast otarła łzy spływające po policzkach i spojrzała na niego niepewnie.
-Zrozum, to moje dzieci, kocham je najbardziej na świecie- tłumaczyła się.
-A kochasz mnie? I nasze dziecko?- zapytał znienacka.
-Co to za pytanie?- zdziwiła się- Oczywiście że tak- zapewniła go żarliwie.
-Więc postąpiłaś słusznie. Zaczniemy nowe życie, bez tej uciążliwej dwójki nakarku. Sophia jest dorosła, poradzą sobie z Paco- zapewnił ją, po czym otoczyłją władczo ramieniem.
Wiedziała, czuła, że to co zrobiła, było największą krzywdą, jaka mogła spotkać dzieci. Jednak nie potrafiła wyswobodzić się spod wpływu Marka. Już nie.
*
Spałam ponad dwadzieścia godzin. Obudziły mnie ostre promienie słońca drażniące moje powieki. Rozejrzałam się po pokoju. Paco w ciszy oglądał bajki na jakimś dziecięcym kanale. Uśmiechnęłam się, po czym zamówiłam śniadanie do pokoju.
-Jak Ci się spało?- zapytałam chłopca, całując go w czubek głowy.
-Dobrze. Tylko chrapałaś- powiedział, chichocząc.
-Wcale nie!- oburzyłam się, a on już śmiał się na całego.
Pokręciłam głową, po czym udałam do łazienki, by się ubrać i umyć.
Po zjedzeniu śniadania zdołałam podstępem namówić braciszka, by w końcu poszedł się ubrać, za co on wymusił na mnie największe lody jakie zdoła znaleźć.Zgodziłam się, a po chwili on już stał przede mną z wielkim uśmiechem.
Wiedziałam jedną rzecz: Tata a pewno mieszkał tam, gdzie widziałam go po raz ostatni. Nad życie uwielbiał ten dom, więc niemożliwe było, by był w stanie go opuścić.
Zabrałam walizki ze sobą, zamówiłam taksówkę i wymeldowałam nas z hotelu.
-Sophi… Boję się- mruknął chłopiec,ściskając mocniej moją rękę.
-Ja też- przyznałam.
W końcu pojawiła się taksówka, do której znów upchaliśmy nasze walizki. Udało nam się dotrzeć pod dom ojca w pół godziny. Czułam się jak idiotka, stojąc przed bramą, w jednej ręce trzymając walizkę i torby, a drugą ściskając dłoń Paco.Czułam napływające łzy kiedy patrzyłam na ten szczególny budynek. Byłam ciekawa czy tata bardzo się zmienił, czym się zajmuje, czy ma nową żonę, nową rodzinę.
Niepewnym krokiem ruszyłam przed siebie. Drżącą ręką wcisnęłam dzwonek. Sekundy zdawały się trwać wieczność, a serce podskoczyło mi do gardła na dźwięk przekręcanego klucza w zamku.
-Tak?- otworzyła piękna, rudowłosa kobieta o uroczym uśmiechu i nienagannej figurze.
Zamrugałam, skonfundowana. Czyżbym aż tak bardzo pomyliła się co do ojca? Może jednak zmienił miejsce zamieszkania, chcąc wymazać z pamięci wspomnienie o nas.
-Szukam Josepa Guardioli. Mieszka tutaj?- zapytałam cicho.
-Tak. Josep, ktoś do Ciebie!- zawołała w głąb domu.
Czułam, jak Paco zaczyna drżeć coraz mocniej. Czułam, jak emocje uderzają we mnie ze zdwojoną siła, kiedy pojawił się w drzwiach i spojrzał na mnie ciepło.
-W czym mogę wam pomóc?- zapytał, uśmiechając się lekko.
-Cześć tato- mruknęłam cicho i poczułam, jak pierwsza łza spływa po moim policzku.
***
Hej;) Dopadła mnie wena, nie ma co xD Wyszło idealnie, dokładnie tak chciałam. Mam nadzieję, że następny odcinek będzie równie szybko jak ten ;) Do napisania ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz